Zapowiedź - "Skald. Kowal słów", Łukasz Malinowski
Z początkiem sierpnia nakładem wydawnictwa Erica ukazała się najnowsza powieść Łukasz Malinowskiego - Skald. Kowal słów, czyli druga odsłona przygód czarującego Ainara Skalda.
Wydawnictwo przysyła świeży, autoryzowany wywiad z młodym autorem, w którym dowiecie się skąd u niego fascynacja historią średniowiecza.
Joanna Wasilewska: Z wykształcenia jesteś historykiem, w
2010 roku obroniłeś doktorat na UJ. Jak to się stało, że wybrałeś właśnie
historię?
Łukasz Malinowski: Od dziecka byłem po prostu ciekawy
świata. Interesowało mnie wszystko, co jest inne, obce, niecodzienne.
Pasjonowały mnie opowieści – i te fikcyjne, i te z dziejów minionych. W
ogólniaku te zainteresowania skupiły się wokół historii, choć i inne nauki mnie
pociągały: zwłaszcza filologie, archeologia i filozofia. Z młodzieńczej pasji
wyrosło więc moje zainteresowanie studiami historycznymi, które wówczas
wydawały mi się najciekawsze.
JW: Dlaczego wikingowie?
ŁM:Jest we mnie jakaś
fascynacja dzikością, pierwotną, surową kulturą Północy. Inna mentalność,
tajemnicza mitologia, bohaterskość rządząca wikińskim kodeksem etycznym. Wszystko to rozbudziło moją ciekawość. Nie
znaczy to wcale, że inne epoki, czy kraje nie są dla mnie interesujące. Po
prostu w danej chwili zajmuję się wikingami i nie jest wykluczone, że za jakiś
czas zajmę się czymś innym.
JW: Bohaterem Twoich książek jest
czarujący Ainar Skald, osobnik wzbudzający szczery entuzjazm czytelników płci
obojga i nie dam głowy, czy bardziej nie kochają go panie... Skąd go
wytrzasnąłeś? Obudziłeś się pewnej nocy, rażony gromem natchnienia?
ŁM: Wiele słyszałem o gromie natchnienia,
ale jeszcze we mnie nie uderzył. Natchnienie to stan złożony, który można
osiągnąć poprzez stałe dokarmianie umysłu wiedzą lub nowymi bodźcami. Tak
przynajmniej było ze mną. Ainar Skald dojrzewał we mnie przez kilka lat,
ponieważ odnosił się do historycznych skaldów i herosów, jakim poświęciłem swój
doktorat.
JW: No właśnie, od doktoratu do
beletrystyki wiedzie ścieżka raczej kręta. Jak to się stało, że zamieniłeś
naukowe opracowanie na powieść przygodową?
ŁM: Pisząc pracę naukową, studiując
strukturę islandzkich sag i zagłębiając się we wczesnośredniowieczną
mentalność, zapragnąłem napisać coś lżejszego, rzecz która będzie miała szansę
dotrzeć do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko do garstki specjalistów.
Postać Ainara oparłem więc na bohaterach skandynawskich sag, takich jak Egil
Skallagrimsson, Grettir Asmundarson, Örvar Odd czy Viga-Glum. Oczywiście Ainar
został przeze mnie uwspółcześniony, tak by był atrakcyjny dla współczesnego
czytelnika, bo nie mogłem przecież kierować swojej opowieści do
trzynastowiecznych Europejczyków.
JW: Ainara nazwałam "czarującym"
nieco ironicznie. Daleko mu do typowych fantastycznych herosów, bezgrzesznych
obrońców moralności.
ŁM: Może i daleko, ale postać tą kreowałem
tak, by była bohaterem tyle tylko że nie wedle dzisiejszych prawideł, ale
wczesnośredniowiecznej mentalności. Gdy dokładniej przyjrzymy się światu
opisanemu w moim cyklu, to okaże się, że Ainar w tych realiach rzeczywiście
jest herosem, który tylko niekiedy „grzeszy” i skręca w kierunku łotrostwa.
JW: Większość autorów fantastycznych
debiutuje krótkimi formami, choćby i na łamach portali internetowych. Nie masz
za sobą takich doświadczeń, prawda?
ŁM: Rzeczywiście. Karmiciel kruków to mój
literacki debiut. W ogóle bardzo późno zacząłem pisać. Pierwsze literackie
wprawki miałem na studiach magisterskich, później zajmowałem się głównie nauką
i dopiero po zrobieniu doktoratu zacząłem poważniej myśleć o beletrystyce.
Miało to swoje dobre i złe strony. Brakowało mi doświadczenia pisarskiego, za
to bardzo dobrze wiedziałem co i jak chcę pisać. Podciągnąłem się więc z rzemiosła (tutaj
pomocne okazały się przygody z dziennikarstwem i publicystyką popularnonaukowa) i od razu udało mi się zainteresować wydawcę
książką. Wcześniej tylko bardzo okazjonalnie próbowałem sprzedać opowiadanie do
prasy drukowanej, ale już na przykład nigdy nie wysłałem niczego do portali
internetowych.
JW: Trudno było się przebić?
ŁM: Wysłałem pierwszego Skalda do kilku wydawnictw. Niektóre okazały
zainteresowanie, ale też nie ma się co oszukiwać: o debiutanta nikt się w
Polsce nie zabija. Dlatego gdy Erica położyła na stole konkretną ofertę, to się
na nich zdecydowałem, zamiast czekać na ostateczną decyzję innych.
JW: Redaktorem Twoich książek jest Artur
Szrejter, również pisarz, autor wielu opowiadań i książek popularnonaukowych o
mitologii germańskiej. Obyło się bez walk o terytorium?
ŁM: To wielkie szczęście współpracować z
redaktorem, który nie tylko doskonale zna się na swoim fachu, ale jeszcze jest
dobrze zaznajomiony z tematyką moich książek. Artur bardzo mi pomaga, zwłaszcza
w tym, że ciągle mnie temperuje i punktuje miejsca, w których bywam
niezrozumiały dla czytelnika słabo orientującego się w skandynawskich klimatach.
Innymi słowy dba, by moje powieści były bardziej dostępne dla ludzi i gani mnie
za zbyt zawansowane odniesienia historyczno - kulturowe.
JW: Wielu czytelników zaskoczył panteon
bóstw Ainara. Przeciętny czytelnik spodziewa się spotkać w książce o wikingach
Thora i Lokiego , a tu obco brzmiące nazwy... Co skłoniło Cię do
odrzucenia dobrze utrwalonych imion-symboli?
ŁM: Moje podejście do tematyki nordyckich
wierzeń wynikało z dwóch rzeczy. Po pierwsze było usprawiedliwione
historycznie, bo w rzeczywistości nie istniał jeden wikiński system wierzeń i
spójny panteon ówczesnych bóstw. We wczesnośredniowiecznej Skandynawii
wykształcił się natomiast szereg systemów, różnie od siebie zależnych, które
powiązane były z poszczególnymi rodami i regionami. I tak mieszkańcy danego
fiordu mogli oddawać cześć innym bogom, niż ludzie z sąsiedniej doliny. A
przecież jeśli mówimy o świecie wikingów, to musimy zdawać sobie sprawę, że
dotyczył on 300 lat historii i wielu krajów takich jak Norwegia, Szwecja, Dania,
Islandia, Grenlandia, Anglia, Irlandia czy Ruś. Wszędzie występowały różnice
lokalne i jeszcze dodatkowo zmiany wynikające ze zderzeń kulturowych. Sami
Skandynawowie bawili się w XIII i XIV wieku pogańskimi mitami i w sagach
pokazywali zmienne oblicza starych bogów, ukrywając ich pod różnymi imionami.
Po drugie zaś, stawiając na mało znane oblicze pogańskich wierzeń, chciałem by
świat Ainara Skalda stał się oryginalny. Pragnąłem znaleźć sposób, by odróżnić
się od całej rzeczy pisarzy zajmujących się wikingami. W ten sposób wkroczyłem
też na drogę fantasy, bo o ile w sferze materialnej czy mentalnej starałem się
zachować wierność historii, to w kwestii wierzeń i ludzkich wyobrażeń mocniej popuściłem
wodzy fantazji.
JW: Wiem, ze niektórym czytelnikom
pierwszego tomu nie podobały się fragmenty przedstawiające religię
chrześcijańską (a właściwie mnichów, żeby dokładniej rzecz ująć) w niezbyt
korzystnym świetle. Spodziewałeś się tego, że Ainar okaże się kontrowersyjny?
ŁM: Pisząc prozę historyczną odnoszę się
do mentalności i wierzeń ludzi z opisywanego okresu czasu. W przypadku Skalda do X wieku. Zdarza mi się więc pisać o rzeczach
trudnych, może i nieco kontrowersyjnych z dzisiejszego punktu widzenia. W ogóle
bardzo fascynuje mnie religia i dziwię się, że pisarze fantastyczni tak rzadko
po nią sięgają. To przecież nieodłączny element cywilizacji człowieka i lwia
część światowej kultury dotyczy właśnie religii. Tym bardziej, gdy pisze się o
X wieku, nie sposób odseparować się od ówczesnego systemu wierzeń, bo ten o
wiele mocniej niż dziś był częścią życia codziennego i kształtował ludzką
mentalność.
JW: W drugim tomie rzeczy potencjalnie
obrazoburczych jakby mniej...
ŁM: Nigdy nie chciałem jednak, by Skald stał się cyklem o tematyce religijnej, jak chociażby
seria Piekary. Karmiciel kruków był książką o
namiętnościach oraz o zderzeniu pogańskiego „światopoglądu” z chrześcijańską
moralnością. W Kowalu słów koncentruję się już
na innych rzeczach, choć religia wciąż jest ważna dla moich bohaterów.
Najnowsza powieść jest o szaleństwie i jego zmiennych obliczach, a to tylko
pośrednio wiąże się z religią.
JW: Pierwszy Skald rozgrywał
się na Północy, w drugim tomie Ainar zapuszcza się w nowe dla siebie tereny.
Jeden z nowych bohaterów ma na imię Alosza - nie brzmi to wybitnie nordycko...
ŁM: Powieści o wikingach jest dużo, a
niemal wszystkie rozgrywają się na Północy Europy. Ciężko tam znaleźć jakąś
wolną „literacką działkę”, którą można by było zaorać piórem. Na szczęście
wikingowie wyprawiali się w najdalsze zakątki znanego ówcześnie świata, dając
mi szeroką swobodę w wyborze akcji dla moich powieści. Takie podejście jest
trudne i rzadko wykorzystywane przez twórców; trzeba się bowiem zagłębić nie
tylko w kulturę Skandynawii, ale i ludzi, którzy żyli na opisywanym obszarze.
Ja jednak zawsze lubiłem zderzenia kulturowe i wydawało mi się ciekawym
pomysłem, by opisać średniowieczne, niezwykle zróżnicowane społeczeństwa oczami
skandynawskiego bohatera. Dlatego Ainar zjawia się w Norwegii, na Islandii, w
Irlandii, na wschodzie Rusi, a w dalszej kolejności w Bizancjum i być może w
Afryce Północnej. W moich książkach można natomiast odnaleźć (dotychczas)
elementy kultury związane ze Skandynawami, Irlandczykami, Anglikami,
Słowianami, Ugrofinami, Pieczyngami, Hazarami, tureckimi Oguzami, Burdasami, Bułgarami
Nadwołżańskimi, Arabami, Persami i Afrykanami z imperium Wagadou. Dzięki
takiemu podejściu mogę na przykład pokazać wikinga jadącego na wielbłądzie.
JW: Elementy fantastyczne z drugim tomie
to zarazem elementy folklorystyczne? Bo rozumiem, że chłopek roztropek na misiu
i człowiek z sokołem nie są dziećmi zgrzewki Harnasia...
ŁM: Pisząc o wschodzie Europy sięgnąłem po
ruski folklor, po tradycję związaną z bylinami. To właśnie w tym klimacie
został opisany Wesoły Ilja, czyli chłopiec z niedźwiedziem. Jego postać
nawiązuje również do średniowiecznych kuglarzy, którzy tresurą zwierząt
zabawiali gawiedź. Udawane „zapasy z niedźwiedziem” lub „taniec z
niedźwiedziem” to popularne rozrywki średniowiecza. Ten wątek może się wydawać
trochę zbyt lekki i bajkowy, w porównaniu do okrucieństw świata
przedstawionego, ale zapewniam że i ten popularny ruski motyw został przeze
mnie zreinterpretowany i wraz z upływem stron, staje się coraz bardziej mroczny
i krwawy. Z kolei Haukrhedin, w którego głowie mieszka człowiek i jastrząb, to
już bezpośrednie odwołanie do skandynawskich wierzeń o zmiennokształtnych
hamramirach.
JW: Nieważne, czy w starciu z mnichami,
czy przy absencji mnichów, konno, czy na wielbłądzie, Ainar wciąż pozostaje
Skaldem i nie stroni od prezentowania swojej twórczości. Dużo czasu zajmuje Ci
pisanie wikińskiej poezji?
ŁM: Konstruowanie skaldycznych strof jest
trudne, zwłaszcza w języku polskim. Wikińska poezja opierała się głównie na
rytmie, tworzonym przez aliterację, czyli powtarzanie tych samych liter w
sylabach akcentowanych. Istniało kilka miar wierszowych, które dokładnie
określały, jak ten rytm miał wyglądać (na przykład wers pierwszy i drugi miał
być połączony wspólną aliteracją, a trzeci tworzyć osobną aliterację).
Najpopularniejszym środkiem stylistycznym był natomiast kenning, czyli
poetyckie omówienie. Bardzo wysilano się więc, by nie nazywać rzeczy po imieniu
i na przykład zamiast „statek” mówili „morski ogier”, a zamiast „wojownik” - „drzewo
z mieczem”.
JW: Jesteś dość częstym bywalcem konwentów,
na których pojawiasz sie z różnymi prelekcjami. Czujesz się silnie związany z
polskim fandomem?
ŁM: Czuję się związany z fantastyką, jako
szeroko pojętym nurtem kulturowym. Do środowiska fantastycznego czuję sympatię,
ale nie jestem z nim silnie związany, bo słabo je znam. Na konwenty zacząłem
jeździć dopiero w 2013 roku, w związku z debiutem Karmiciela
kruków. Od najmłodszych lat mojego życia, byłem natomiast związany z
fantastyką jako czytelnik i widz.
JW: Premiera Kowala słów
miała w trakcie Festiwalu Słowian i Wikingów w Wolinie. Jesteś członkiem
jakiejś grupy rekonstrukcyjnej?
ŁM: Środowisko rekonstruktorów
historycznych darzę od dawna ogromną sympatią, choć nigdy nie byłem jego
częścią. Wszystko przez to, że wychowałem się w małej miejscowości, gdzie nie
było żadnej wikińskiej drużyny rekonstrukcyjnej, a kiedy po ślubie
przeprowadziłem się do Krakowa, nie miałem już czasu na zagłębianiu się w
kolejne hobby. Wśród rekonstruktorów mam jednak wielu przyjaciół.
JW: I czytelników?
ŁM: Właśnie w trakcie ostatniego festiwalu
w Wolinie, podeszła do mnie sympatyczna pani z informacją, że organizuje gry
RPG osadzone w świecie Skalda. Było to
dla mnie zaskakujące i bardzo miłe.
JW: Oprócz książek, piszesz również
artykuły do kilku periodyków, ale, wiadomo, z pisania w Polsce wyżyć trudno.
Planujesz dalszą karierę naukową?
ŁM: Jak na razie wszystko jest u mnie w
stanie przejściowym. Staram się uprawiać historię na każdy możliwy sposób i
łączyć pracę naukową z pisarstwem. Obecnie nie jestem jednak związany z żadnym
uniwersytetem, choć ciągle mam nadzieję, że się to zmieni. Fakty są jednak
takie, że w Polsce nikt nie ceni młodych humanistów, a władze najchętniej
wymiotłyby ich za granice naszego państwa. Pisarze, filozofowie, historycy i filologowie
są przecież temu społeczeństwu niepotrzebni. U nas liczą się tylko kasa i nowe
technologie.
JW: Istnieje więc realne ryzyko, że
pewnego dnia rzucisz Skalda z całym
wikińskim dobrodziejstwem inwentarza, by zrobić kurs operatora wózka widłowego
albo zgłębiać tajniki obróbki skrawaniem?
ŁM: Dla mnie brzmi to bardziej
skomplikowanie, niż pisanie książek. Ale kto wie? Jeśli nie zdołam
zainteresować swoją twórczością czytelników (na razie jestem dobrej myśli,
nawet wywiady chcą ze mną robić), to będzie trzeba zwijać interes i się
przekwalifikować. Ale porzućmy już może to czarnowidztwo. Ja ciągle mam
nadzieję, że będzie dobrze.
JW: Nie ma wywiadu z pisarzem bez pytania
o to, co czyta i ogląda, miejmy więc to już za sobą...
ŁM: Czytam rzeczy różne. Jako historyk
przetrawiłem całą masę książek naukowych, ale nigdy też nie stroniłem od
beletrystyki. Zaczytuję się w fantastyce, klasyce literatury i powieściach
historycznych. Znam tylu znakomitych autorów, że nie sposób byłoby mi wybrać
ulubionego. Pewnie byłby to ktoś z grona: Neil Gaiman, Neal Stephenson, China
Mieville, George Martin, J. R. R. Tolkien, Andrzej Sapkowski. Lubię też książki
Michaele Chabona, Charlesa Bukowskiego i Cormaca McCarthy’ego. Cenię również
polskich autorów fantastycznych, na czele z Łukaszem Orbitowskim, Jarosławem
Grzędowiczem i Robertem Wegnerem. Z filmami jest podobnie. Nie umiem wybrać.
Zgodnie z tezą, że apoteozujemy swoją młodość, pewnie wybrałbym coś z
ulubionych filmów z lat szkolnych: Obcy. Ósmy Pasażer
Nostromo, Poszukiwacze Zaginionej Arki, Łowca Androidów, Czas Apokalipsy,
Zagubiona Autostrada, Mechaniczna Pomarańcza, wszystkie filmy braci
Coen. Wspomnę jeszcze o znakomitym hiszpańskim filmie Sekret jej
oczu, który na długo utkwił mi w pamięci i z pewnością należy do
grona ulubionych. Obecnie sięgam też po amerykańskie seriale, zwłaszcza te
historyczne i dramatyczne.
JW: Drugi tom Kowala słów
ukaże się jesienią, ale to nie koniec przygód Ainara, prawda? Poza tym masz w
planach nie tylko beletrystykę.
ŁM: Książką niebeletrystyczną będzie
wydanie mojego doktoratu Heros i łotr. Pogański
wojownik w kulturze średniowiecznej Islandii które również ukaże się
jesienią. Poza tym piszę już kolejną
powieść o Ainarze Skaldzie z akcją osadzoną w Bizancjum i na Wyspach Greckich.
Będzie to opowieść o piratach, kibolach i dworskich intrygach.
JW: O kibolach?
ŁM: Bizantyjczycy z Konstantynopola byli
rozkochani w wyścigach konnych zaprzęgów rozgrywanych w Hipodromie, a najzagorzalsi
kibice organizowali się w demy. Było ich cztery (Czerwoni, Błękitni, Zieleni,
Biali), a większość badaczy przyrównuje je właśnie do dzisiejszych grup
kibicowskich. Zdarzało im się demolować miasto czy stać na czele powstań
miejskiej biedoty, ale zazwyczaj sami organizowali zawody (każdy dem wystawiał
swoje zaprzęgi, akrobatów, tancerzy itp.) i mieli własną „policję”, która
pilnowała porządku w niektórych dzielnicach Konstantynopola.
JW: Pozostaje mi tylko podziękować za
rozmowę i życzyć samych sukcesów.
Was zachęcam do szukania książki na półkach księgarni! Ja już swój egzemplarz mam, a Ty?
Zapowiada się bardzo ciekawie :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńFajny wywiad. Ale książka nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńCiekawa rozmowa:)
OdpowiedzUsuńCykl zapowiada się interesująco.
Ciekawa jestem tej pozycji:)
OdpowiedzUsuńInteresujący wywiad i ciekawa osobowość. Co do samej książki, ja podziękuje, gdyż obecnie gustuje w nieco innych gatunkowo powieściach.
OdpowiedzUsuń