"Sto dni bez słońca", Wit Szostak



autor: Wit Szostak
tytuł: "Sto dni bez słońca"
wydawnictwo: Powergraph, Warszawa 2014, str. 463
ISBN: 978-83-64384-11-0


Zanim rozpoczęłam lekturę Stu dni bez słońca Wita Szostaka, postanowiłam, jak zawsze to robię, gdy autor jest mi nieznany zasięgnąć informacji o nim. Wit Szostak (pseudonim) to polski pisarz fantasy i realizmu magicznego. Z wykształcenia jest doktorem filozofii, absolwentem Papieskiej Akademii Teologicznej, członkiem Towarzystwa Tischnerowskiego i miłośnikiem twórczości Tolkiena. Jest znawcą muzyki ludowej od kilku lat zapisując nuty ostatnich skrzypków ludowych, gra na skrzypcach, gęślach i dudach. Jako autor fantasy debiutował w 1999 roku opowiadaniem Kłopoty z błaznem zamieszczonym w „Nowej Fantastyce”. Do tej pory ukazały się książki z cyklu o Smoczogórach, w tym powieści Wichry Smoczogór i dziejące się kilka wieków wcześniej Poszarpane granie, zbór opowiadań Ględźby Ropucha. Kilkakrotnie był nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. (za Wikipedią).

Czerpanie w literaturze do ludowych podań, muzyki czy wiary bardzo mi się podoba i z wielką chęcią sięgam po taką literaturę. Po zapowiedzi wydawnictwa wiedziałam, że Sto dni bez słońca to trochę inny gatunek literacki, jednak sięgnęłam po książkę z niemałą ciekawością, aby przekonać się, w czym tak naprawdę tkwi fenomen autora, o którym od jakiegoś czasu czyta się w sieci. Jakoś szczególnie na nią nie czekałam. Po prostu skoro trafiła już w moje ręce to postanowiłam zapoznać się z piórem autora i wyrobić może, chociaż po części o nim swoje zdanie.

Doktor nauk humanistycznych, Lesław Srebroń w ramach wymiany uniwersyteckiej trafia na Finnegany, wyspy leżące niedaleko wybrzeży Irlandii. Trafia tam trochę przez przypadek, gdyż miał w planach całkiem inny kraj, a nie wyspę, która nawet nie figuruje na mapach. Spędzi tam semestr jak wykładowca na tamtejszej uczelni. Pragnie on swoim pięciu studentom zaprezentować postać polskiego fantasty Filipa Włócznika. Początkowo nie potrafi wtopić się w otoczenie, jest obcym w małej miejscowości, jakby się wydawało niemalże ojczyznie tweedu. Wspomniałem, że na parterze znajdował się sklep z tweedem (…) Do tegoż sklepiku i zakładu krawieckiego w jednym skierowałem swoje kroki drugiego dnia po przybyciu. Nie byłem jakoś szczególnie zainteresowany tweedem, ale w Newport nie znajdziemy wielu rzeczy do zobaczenia. Nacisnąłem klamkę i wszedłem w ciasny świat zielonych marynarek i brązowych kamizelek. Na półkach po lewej stronie leżały bele materiału, a po prawej, na wieszakach wisiały gotowe ubrania. Oprócz wykładów na uczelni Lesław opisuje innych wykładowców, studentów, swoją gospodynię, u której wynajmuje pokój, pub i jego właściciela, cotygodniowe wyprawy wszystkich mieszkańców Newport do portu, gdzie to przybywa statek z turystami i pocztą.
 
Tak jak wspomniałam wcześniej to moje pierwsze spotkanie z autorem. Pokładałam w lekturze Stu dni bez słońca wielkie nadzieje i tak też było na początku lektury. Krótkie rozdziały dotyczące konkretnych spraw, o których autor chciał napomknąć powodują, że książkę czyta się dość szybko. Język, jakim się posługuje jest również prosty i przystępny, a strony wręcz same się przewracają. Jednak znalazł się również minus. Chociaż z perspektywy czasu (kilku dni od zakończenia czytania) stwierdzam, że ta lektura po prostu musi znaleźć swojego czytelnika. Chodzi mianowicie o głównego bohatera, który z czasem zaczyna irytować. Sama fabuła dość interesująca, chociaż ciągłe uwagi Lesława Srebronia, co do mieszkańców Newport czy studentów lub wykładowców stały się z czasem denerwujące, a głównego bohatera przez to zaczęłam odbierać, jako nadętego i zakochanego w sobie osobnika.  Z perspektywy czasu lektura wydaje się skupiać jedynie na jednej osobie, co zaczęło wręcz nużyć. Do tego ciągłe zachwyty nad Filipem Włócznikiem, powodowały moją lekką senność. Zrobiłam coś, czego nigdy nie robię, a mianowicie przerzuciłam kilkanaście stron do przodu i miałam wrażenie, że jednak stoję w tym samym miejscu i czytam o tym samym. Tym też sposobem dobrnęłam do końca lektury, nie dowiadując się o niczym więcej szczególnym.
To, że książkę przeczytałam o dziwo do końca wynika tylko dzięki krótkim rozdziałom oraz plastycznemu językowi, jakim posługuje się autor.
 
Czytałam wiele dobrych opinii o lekturze, więc nie zniechęcam Was do niej, bo nie takie jest moje zadanie. Ja chętnie poznałabym coś z fantastyki autora. Coś w nim jest, co przyciąga czytelnika. Nie wiem może to ten język, którym się posługuje, pewnego rodzaju poczucie humoru, którym włada? Nie mam pojęcia, z czego to wynika.
 
Sto dni bez słońca to swego rodzaju satyra na życie akademickie. To jak autor przedstawił wykładowcę, który swego guru wysławia pod niebiosa, nie zważając na odbiorców, których może nużyć. Wielu takich profesorów jest na uczelniach, to są swego rodzaju indywidua, które mają swój świat i nie dopuszczają do siebie myśli, że ktoś może ich nie rozumieć. Również pierwszoosobowa narracja powoduje, że odbiór historii jest przyjemniejszy, gdy to bohater zwraca się bezpośrednio do czytelnika.
 

Moja ocena: 6/10

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu


Książka bierze udział w wyzwaniach:

Pod hasłem - 458 str.


Komentarze

  1. Po przeczytaniu recenzji, mam wrażenie, że książka ta nie obfituje w zaskakujące i szybkie zwroty akcji, tylko płynie niespiesznie swoim tempem. Nie chciałabym się sugerować opinią, bo przecież każdy ma inne odczucia wobec danej lektury, ale powieść chyba nie do końca jest w moim guście.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem.. Może się kiedyś zdarzyć, że ją przeczytam, ale te nużące fragmenty i ilość stron trochę mnie odstraszają..

    OdpowiedzUsuń
  3. Fabuła brzmi tak średnio interesująco, nie wiem jeszcze, czy się na nią skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaryzykowałabym przeczytanie tej książki. Jej fabuła mnie zachęca.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio czytałam satyrę, która bardzo mi się spodobała, ale nie jestem pewna, czy powyższa książka spełni moje oczekiwania. Irytujący bohater, który jest poniekąd zakochany w sobie i fabuła skupia się tylko na nim jednym... coś mnie niestety odpycha.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piszesz, że Sto dni bez słońca to swego rodzaju satyra na życie akademickie. W takim razie tematycznie może być to całkiem ciekawa książka i mimo kilu niedociągnięć chce zaryzykować i ją poznać bliżej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem czy książka by mi się spodobała, ale okładka jest przepiękna. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za pozostawiony ślad....

Popularne posty