Dygresyjka. . .


Ostatnio się zastanawiałam, czemu nie wychodzą mi niektóre recenzje książek, a niektóre są według mnie piękne i „stylowe”. Aż się chce pisać i jest o czym, słowotok maksymalny. I nie zależy to od tego, że książka podoba mi się lub nie. Bo zdarza się, że książka i w jednym i w drugim przypadku mi się podoba.

Wczoraj po zamieszczeniu mojej opinii na temat książki „Rozdarty czarczaf”, myślałam, że już to co chciałam powiedzieć i napisać, to się stało. A jednak, nie. . .
Natomiast jeśli chodzi o „Wampira z M-3”, to już tak dobrze nie było. Książka mi się również podobała, ale słów mi brakowało aby pięknie i spójnie się o niej wypowiedzieć:(

Minął jakiś czas zanim położyłam się do łóżka. . . i grad myśli mnie ogarnął dotyczący tych dwóch pozycji. Jednak ta pierwsza bardziej mnie poruszyła- bo czasami tak jest, że niektóre książki, przeczytane jakiś czas temu nadal zalegają w naszym umyśle i nie ma to tamto, porusza, wzrusza, czasami przeraża.

Nie mogę zrozumieć kobiet, które zaślepione miłością wyjeżdżają za swoimi ukochanymi do krajów arabskich, wiedząc co może je czekać, w jaki sposób traktowane są tam kobiety. Na początku jest pięknie, romantycznie, egzotyczny mężczyzna się mną zainteresował. Kocha mnie, toleruje, adoruje. No to decydują się na ślub, wyjeżdżają pomimo próśb i błagań rodzin, przyjaciół- ale zaślepione jadą za „ukochanym”. Rodzą się dzieci i jest tragedia, kobieta nie ma prawa do niczego, nie ma prawa bez zgody męża odezwać się, nie może nigdzie wyjść, nawet na zakupy. Są przezroczyste nic nie znaczące, mają rodzić dzieci, najlepiej synów!!! Nie ma prawa odwiedzić swojej rodziny, bo bez ponownie zgody męża, brata męża czy syna nie może przekroczyć granicy. No cóż. . .

Początkowo czytając „Rozdarty czarczaf”, wiedząc, że skoro Carmen jest w połowie Iranką to wie co ją może czekać. W pewnym sensie wiedziała, na szczęście udało się jej uciec z tego islamskiego kraju.

Nie powiem są fanatyczki, które chodzą całymi dniami w workowatych burkach, wierne Allahowi, prawu koranicznemu, ale my Europejki nie oszukujmy się nie poradzimy sobie w tym kraju, w tej religii.

. . . .a miałam pisać dlaczego jedne opinie piszę tak a inne inaczej no i rozpisałam się nie na temat. No nic.

Tak sobie teraz myślę, że chyba wiem dlaczego tak jest. 
Po pierwsze nie powinnam od razu po przeczytaniu książki na gorąco jej opiniować, tylko poczekać do następnego dnia aby troszkę ją przemyśleć.
Po drugie powinnam też chyba moje przemyślenia, wszelkie słowa jakie mi się nasuwają od razu zapisywać, nie od razu na blogu (jak to robiłam dotychczas), tylko robić to właśnie np. w Wordzie a później tylko poprawić gdzie trzeba i zamieszczać.
Przez cały czas się uczę, więc może to jest dobry pomysł???

Macie jakieś porady w związku z tym???

Komentarze

  1. Mam identycznie! I też po zamknięciu książki od razu siadam i opisuję- to jest zapewne błąd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja dopiero po 1 lub 2 dniach siadam do recenzowania. I mi też różnie to wychodzi. Ale zawsze najpierw pisze w wordzie a dopiero potem wklejam do edytora w bloggerze. Unikam dzięki temu błędów, a przynajmniej większości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jak napiszę recenzję, to od razu jej nie publikuję, dopiero następnego dnia, gdy jeszcze raz na świeżo ja przeczytam :)
    Ale czasem tak jest, że im książka lepsza tym trudniej wyrazić mi jak bardzo mi sie podobała ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj! Informuję że wytypowałam Cię do Lovely Blog Award - więcej informacji w notce na moim blogu ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za pozostawiony ślad....

Popularne posty